Tak dobrze mi szło, tak świetnie się trzymałam, tak skutecznie oddalałam pokusy. Ale później pojechałam do Polski…
Puste szafowe przebiegi
Pod koniec lutego zauważyłam, że praktycznie wcale nie sięgam po moje dżinsy. Wprawdzie w szafie miałam tylko dwie pary, w dodatku jedne białe, co niespecjalnie szło w parze z londyńską zimą. Jednak były to ubrania, które leżały nieużywane. Niby normalne, zasada Pareto itede, jednak mając do dyspozycji 33 rzeczy na dany sezon, nie mogłam sobie pozwolić na „utratę” dwóch dołów.
Cóż, że ze Szwecji
Krótka analiza moich preferowanych strojów doprowadziła mnie do wniosku, że po prostu potrzebuję innego fasonu dżinsów. Tamte mają wysoki stan i zwężane nogawki, wskutek czego ani nie pasują mi do zimowych butów, ani do zimowego trybu życia – bo, umówmy się, sytuacji, kiedy spędzam większość dnia na stojąco i nie jedząc, nie mam w życiu zbyt wiele, a wręcz nie mam ich wcale. Marzec zaczęłam więc od zakupu dużej liczby dżinsów, najpierw o wychwalanym jako „korzystny dla każdej sylwetki” fasonie szwedów (decyzja o zwrocie była szybka, z moją figurą wyglądałam karykaturalnie), a później zwykłych prostych typu girlfriend (z tych zostawiłam 2 pary i chodzę w nich ciągle).
Wiosna w zimie, zima wiosną
W jednej z nich pojechałam do Polski, biorąc ze sobą trencz, bo zapowiadano 18 stopni. Grubszej kurtki nie zmieściłam, zresztą nie wierzyłam w prognozowane później załamanie pogody (błogosławieni optymiści, albowiem im zostanie pożyczony polar… Tydzień po tych 18 stopniach było 5 i śnieg po kostki). Ta mniej optymistyczna cząstka mnie postanowiła, przy okazji zamawiania pasków do spodni i czarnego body (z listy!), dorzucić do koszyka mocno przecenioną puchową kurtkę oraz kilka ubrań. Przyznaję, skusiły mnie promocje. Ostatecznie opuściłam sklep bez kurtki, w której wyglądałam jak kawałek szeleszczącej kaszanki, za to z rzeczonymi paskami, body i zupełnie nieplanowaną jasną dżinsową spódnicą. Nie wiem jak u Ciebie, ale w mojej garderobie dżinsowa spódnica być musi, a dotychczas posiadana, no cóż, po zimie zrobiła się nieco przyciasna, dokonałam więc wymiany.
Zakupowy patriotyzm
Mam to szczęście, że przyjaźnię się z ludźmi mającymi dobry gust. Jednocześnie mam też pecha, bo niektórzy ci ludzie mają zniżki w małych polskich markach… Więc kiedy odwiedziłam krakowski butik pewnej firmy na W i znalazłam tam idealny-krótki-tshirt-który-można-nosić-bez-stanika, to wzięłam dwa, czarny i biały. I niczego kurde nie żałuję, bo w 2024 spędziłam 3 miesiące na bezskutecznym szukaniu takich t-shirtów w Wielkiej Brytanii, nawet wydałam na jeden równowartość 300 zł, a i tak musiałam go odesłać. Resztę mierzonych rzeczy bez żalu oddałam obsłudze. Może i złamałam w marcu moje postanowienie niekupowania, ale za to każdorazowo robiłam to z namysłem i wyłącznie dla rzeczy, które robiły efekt wow.
Niewidoczny (dys)komfort
Na koniec jeszcze krótko wspomnę o tym, że nie zna pełnego znaczenia pojęcia „dyskomfort” ten, kto nigdy nie miał niewygodnych majtek. Słowo daję, obok brafitterek powinny istnieć majtkofitterki, które potrafią tak dobrać fason oraz rozmiar tej części garderoby, żeby nic się nie wrzynało, nie przesuwało, nie podjeżdżało, nie próbowało odpiłować nóg w pachwinach. Z racji braku takich osób, jestem skazana na metodę prób i błędów. Moja dotychczas niezawodna marka Janina, dostępna w sieciówce KiK, niestety tym razem nie dowiozła, bo zmienili rozmiarówkę i nowe sztuki w rozmiarze L różnią się od starych o 2 centymetry. Cóż zrobić. Może schudnę, albo Ono dorośnie.
Bilans marca
- 2 pary dżinsów (nieplanowane)
- 2 paski (planowane, dodatki)
- body (planowane, bielizna)
- majtki (planowane, bielizna)
- spódnica (nieplanowana)
- 2 t-shirty (nieplanowane)
W tytule napisałam o potknięciach, dość łagodnie, bo można by ten miesiąc nazwać wręcz porażką. Skoro miałam nie kupować ubrań – a kupiłam 5 rzeczy, które, choć potrzebne, były wykroczeniem poza plan. Jednak nie zamierzam posypywać głowy popiołem, bo ja tu nie gram w Eurobiznes, gdzie porażka oznacza powrót na start czy wręcz koniec gry. To był najwyżej jeden cheat meal w mojej zakupowej diecie, i już wracam do poprzednich założeń.
Staram się nie tracić z oczu celu, którym jest lepiej zorganizowana i dopasowana do moich potrzeb szafa, a także więcej zadowolenia z tego, jak wyglądam przy mniejszej ilości czasu potrzebnego na decyzje, ogarnianie i zarządzanie garderobą. Nadal uważam, że w moim przypadku najlepszą drogą do tego celu jest pozbywanie się nienoszonych rzeczy oraz dalsze kupowanie jak najmniej. Na moment z niej zboczyłam, nie bez przyjemności. I trudno, idę dalej.
Autorką zdjęcia tytułowego jest Rita Vikari.
Reply